jakieś dwa tygodnie temu postanowiłam, że na stałe zmienię swoje nawyki żywieniowe. I nie, nie jest to fanaberia (często kobiety tak mają), dokładnie wszystko przemyślałam, doszłam do wniosku, ze fatalnie się odżywiam. Nieregularne posiłki (czasem tylko raz w ciągu dnia) słodzone soki, fast foody. To wszystko sprawiło, że ważę 71 kg przy wzroście 176 rozmiar 38 lub 40, ale najczęściej 40. Wiem, wiem, waga nie jest straszna i powinnam się jeszcze cieszyć, ale mój organizm jest wymęczony, czułam się często zmęczona. Moja aktywność polegała na tym, że sporo chodziłam, oscylowało to w granicy do 7-8km dziennie z wydziału na wydział, spacery z chłopakiem. Jestem studentką, mam 21 lat i uważam, że moje mięśnie są w fatalnym stanie, a wręcz mogłabym powiedzieć że w minimalnym. Nigdy niczego nie trenowałam, nie przepadałam za sportem. Moja dieta polega na tym, że spożywam 1700 kcal, początkowe spalanie to 1400, 5 posiłków dziennie, nie wychodzę z domu bez śniadania, całkowicie odrzuciłam słodzone napoje i zamieniłam mleko krowie na mleko sojowe, oczywiście zero fast foodów i słodyczy, a chleb tylko razowy, czyli teoretycznie wszystko tak jak być powinno do tego jeszcze 2 litry wody + oczywiscie ze dwa kubki niesłodzonej herbatki z cytrynką, liczę również białko jakie spożywam i jest to pół na pół zwierzęce i roślinne łącznie 90g dziennie. Poza dietą, wyciągnęłam również rękę do... bardziej zaawansowanej niż chodzenie aktywności fizycznej czyli... chodzę na siłownie, w planach mam ćwiczenie 4 x dziennie, pon, wt, śr, czw, ponieważ tylko tak mogę... Na weekendy jeżdzę do domu.
Trener doradził mi, żebym rozpoczynała swój trening od 15 minutowego marszobiegu, a potem robiła ćwiczenia siłowe całego ciała wszystko na najmniejszym obciążeniu (1,5-2kg) 4 serie po 25x powtórzeń każda, a potem znów kończyła aerobami, czyli bieganie, orbitrek lub rower i jest to około 5 maszyn, niestety jestem zbyt początkująca żeby znać ich nazwy, ale głównie około 3 maszyny na nogi i pośladki, 1 na brzuch, 1 na ramiona i plecy. Teraz właśnie trwa pierwszy tydzień mojej przygody z siłownią i z przykrością stwierdzam, że mam spore zakwasy, nie jest to jakiś straszny ból, miałam nie raz gorsze zakwasy, aczkolwiek odczuwam spory dyskomfort i moje pytanie poza tym czy wszystko co opisałam jest ok? Brzmi - czy z zakwasami iść dzisiaj na trening? Być może moje mięśnie dają mi do zrozumienia, że to dla nich za dużo (dla nich wszystko byłoby za dużo, są zaniedbane). Ale ja jestem twarda i mogę zacisnąć zęby i iść jeśli to sprawi że nie zrobię sobie krzywdy, dlatego tutaj piszę. Chciałabym mieć 100% pewności. Już wczoraj miałam zakwasy, ale poszłam na aeroby, czyli bieganie, rower, orbitrek na godzinkę i zrobiłam też 4 serie na brzuszek, bo jakoś mnie nie bolał. :) Oczywiście jem po siłowni banana, a przed (1h-1,5h) obiad złożony głównie z białka i węglowodanów. Dziś rano boli mnie dosłownie wszystko, zaczynająć od łydek, ud, pośladków, kończąc na brzuchu ramionach, przedramionach, plecach. Zatem czekam na odpowiedź, czy wszystko jest ok? Czy iść w zaparte dalej czy lepiej odpuścić na jeden dzień i pójść dopiero w czwartek?