Piszę w jednej sprawie, może ktoś będzie w stanie mi to wytłumaczyć i odpowiedzieć. Tytułem wstępu tylko dopowiem kilka rzeczy. Całe życie gram amatorsko w piłkę nożną, w październiku zeszłego roku kolano odmówiło niestety posłuszeństwa. Pod koniec kwietnia operacja, na początku czerwca pierwsze nieśmiałe próby gry w piłkę po rehabilitacji. Wyzwaniem dla mnie było spędzić 1,5h na boisku, chodząc czy truchtając. Nie było w ogóle mowy o jakimkolwiek większym bieganiu czy zaangażowaniu, bo od razu była zadyszka i kompletny brak mocy w nogach. Stopniowo, bardzo powoli to się poprawiało, z czasem sił starczało na coraz więcej gry, jednak nadal organizm nie był w stanie wejść na wyższe obroty, bo jak tylko próbowałem mocniej szarpnąć, to 9 na 10 razy kończyło się natychmiastowym ponadprzeciętnym zmęczeniem. Brak treningu przez wiele miesięcy, prosta sprawa i jakoś specjalnie się tym nie przejmowałem, tym bardziej, że nie chciałem zarżnąć kolana. Wiedziałem, że z czasem będzie lepiej. Kiedy już doszedłem do momentu, w którym sił miałem jako tako na 90 minut (choć bez wielkich fajerwerków), to zauważyłem ciekawą sprawę. Gdy na obiad zjadłem COŚ (zaraz napiszę co takiego), to wieczorem o dziwo przez 120 minut miałem siły na zasuwanie po dosłownie całym boisku (choć byłem przekonany, że będzie całkiem odwrotnie). Momentami myślałem, że wypluję płuca, na takie obroty udawało mi się wejść ;) Pomyślałem – śmieszna sprawa - i nie przywiązywałem do tego zbytniej wagi. Potem kilka razy miałem gierki, na których tradycyjnie nie było wielkiej mocy w nogach. Później znów na obiad było COŚ i znów na wieczornej piłce człowiek miał sił za dwóch. Wtedy pomyślałem – niesamowity zbieg okoliczności. Ale tematu nadal nie drążyłem. Ostatnio historia powtórzyła się po raz trzeci i czwarty – tutaj już można mówić o małym eksperymencie z mojej strony ;) To czwarte podejście miało miejsce wczoraj wieczorem, stąd inspiracja do napisania posta.
A teraz żeby nie przedłużać, to już zadaję pytanie – czy ktoś potrafi mi powiedzieć/wytłumaczyć dlaczego organizm (lub – dla uściślenia – mój organizm, bo to zapewne nie jest regułą dla wszystkich) potrafi dać z siebie wszystko po zjedzeniu na obiad czegoś, co zdaje mi się być na maksa niezdrowym i ciężkostrawnym pożywieniem - kilku porcji domowych frytek :) Z normalnych ziemniaczków, smażonych w garze z olejem. Bardziej tłustego posiłku chyba się nie da zjeść. Byłem przekonany przed pierwszą piłką, że żołądek mi do gardła podejdzie po pierwszych kilku krokach, tymczasem gra wyglądała zupełnie inaczej :)
Tłumaczyłem to sobie tym, że z racji wielkości garnka, frytki robię w kilku porcjach, więc sumarycznie zjadam mniej niż gdybym wziął się za jedzenie całego obiadu od razu – pierwsze uczucie sytości pojawia się już po pierwszej porcji. A do tego fakt, że jest to tłuste, potęguje uczucie sytości, prawda? To jednak wciąż nie tłumaczy skąd po takim obiedzie taka moc w organizmie – zawsze byłem przekonany, że obiad na 4 godz. przed wysiłkiem powinien być lekki i głównie węglowodanowy. Tu zaś mamy głównie tłuszcz. Ktoś jest w stanie mi to wyjaśnić i pomóc zrozumieć? ;) Chętnie bym dalej stosował tę metodę, ale wątroba raczej się na mnie obrazi bardzo szybko ;)
Dzięki za odpowiedź i pozdrawiam!