.
Kilka lat temu zmieniły się przepisy. Czas walki, który wcześniej wynosił 5 minut u mężczyzn i 4 minuty u kobiet został zunifikowany i zarówno zawodniczki, jak i zawodnicy walczą po 4 minuty. Jednak jeśli po tym czasie nikt nie ma wypracowanej przewagi punktowej, walka jest przedłużana do skutku: do pierwszej akcji punktowanej, lub do momentu, kiedy ktoś złapie trzecią karę, kończącą walkę. Dzięki temu zdarzają się walki np dziesięciominutowe i dłuższe. I im bliżej końcowych rozstrzygnięć tym bardziej wyrównany poziom, i tym więcej jest długich, zaciętych walk. Zupełnie normalną jest sytuacja, w której zawodnik toczy długą walkę w półfinale, a za 20 minut walczy w finale i trwa to jeszcze dłużej. To ma swój wpływ na taktykę walki (unikniecie złapania trzech kar w wyrównanej, dziesięciominutowej walce nie jest rzeczą prostą, mimo że sędziowie nie palą się do dawania kar w dogrywkach), symulowanie aktywności, próba wmanewrowania przeciwnika w kary, unikanie zbędnego ryzyka (bo jak przeciwnik zrobi punkty, to nie odrobisz - koniec walki), a jednocześnie polowanie na jedną, rozstrzygającą akcję. No i wytrzymałość siłową, oraz zdolność regeneracji trzeba mieć na jeszcze wyższym poziomie.
Ja nie wiem, jak Wam, ale mnie to śmierdzi apteką na kilometr. W polskim judo chodzą plotki, że przebadano ostatnio sporo zawodników z szeroko pojętej czołówki i złapano kilkoro lekko, albo i nie aż tak lekko wspomaganych.
.
Teraz jak wypadli Polacy. W lekkich wagach - bardzo dobrze. Nasi reprezentanci nawygrywali sporo walk, dochodzili do np. 1/8, czy nawet 1/4 finału. W cięższych wagach łomot, zarówno panie, jak i panowie. IMO przyczyną jest obsada. W lekkich wagach było bardzo dużo zawodników. Np w mojej - 66kg ponad setka. To z jednej strony źle, bo żeby wygrać, trzeba było stoczyć 7 (słownie: SIEDEM) walk. Patryk Wawrzyczek wygrał trzy walki, a nie starczyło to nawet na repasaż. Z drugiej strony na świecie nie ma aż 106 znakomitych judoków w wadze 66 kg i w pierwszych rundach można było liczyć na spotkanie z ogórkiem i łatwe zwycięstwo. No, ale tak koło 1/8 finału wszystko wracało do normy, na ogół zostawali najlepsi i o wygrane było trudno. Cięższe wagi były mniej licznie obsadzone, przyjeżdżała cała światowa czołówka i wygranie choćby pojedynczej walki to było nie byle co. W zasadzie tylko w wadze 81 kg doszło do dużych niespodzianek we wstępnym etapie turnieju, bo w pierwszych walkach i to z nisko notowanymi przeciwnikami odpadli faworyci: Japończyk Fujiwara i Holender de Vitt. A po nich na matę wyszedł Damian Szwarnowiecki, który na oko drogę do ćwierć finału miał już oczyszczoną i zebrał w tubę od bardzo przeciętnego Austriaka, konsekwentnie próbując wykonywać techniki, których nie umie wykonywać (nie powinienem go krytykować, bo sam też tak mam).
W wadze 57 kg, brąz zdobyła, walcząc fenomenalnie, Julia Kowalczyk. Miała masakryczne losowanie, same przeciwniczki z czołówki światowej, a mimo to doszła do ćwierćfinału, a którym przegrała nie tyle z Japonką Hamadą, co z sędziami. W repasażach przejechała sie po przeciwniczkach, lekko, łatwo i przyjemnie, niszcząc m. in. Rosjankę Mezhetską, która w walce z Julią była pewną faworytką. Naprawdę miło się to oglądało, ktoś z polskich trenerów potrafił rozpracować kolejne przeciwniczki, a Julia (jesteśmy na "ty") doskonale te wskazówki wykorzystała. Mezhetskaja ani przez chwile nie była w stanie wykonać żadnego ze swoich ulubionych ataków i nie potrafiła obronić sie przed koreanką Julii. Czy za rok - złoto? W tej wadze jest tyle świetnych dziewczyn, że trudno cokolwiek prorokować. Na pewno na Igrzyskach to Julia będzie przedmiotem rozpracowywania przez trenerów przeciwniczek.
.
Na koniec sędziowanie. Japończycy organizując turniej zwykle mogą liczyć na wsparcie sędziów. W Tokio tak nie było: Skandal w walce Kowalczyk - Hamada był chyba jedynym tak wyraźnym przewałem na korzyść gospodarzy. Powiem więcej - kiedy w finale drużynówki Japończyk Murao wpadł w sankaku i Clarget go doduszał, cwany samuraj raz klepnął, Clarget go puścił, a Japończyk udawał głupiego, że przecież wcale się nie poddał, bo poddanie się to trzykrotne klepnięcie. Sędziowie pogadali miedzy sobą, popatrzyli surowo na Murao i pokazali ippon dla Francuza. A mogli uznać, że przecież faktycznie sięn ie poddał.
.
W tejże drużynówce, w meczu Brazylia - Niemcy, przy stanie 3-2 dla Niemców, Niemiec Zingg wykonał wejście do rzutu z wykorzystaniem dźwigni. Sędziowie wyłapali to pokazali hansaku-make, czyli dyskwalifikację. Wynik zrobił sie 3-3, a wtedy losuje się kategorię w której rozgrywa się decydującą walkę. I komputer wylosował znowu 73 kg, Zingg - Barbosa. Niemiec wyskoczył na matę, żądny rewanżu, a sędzia wyjaśnił mu, że przecież dostał dyskwalifikację z zawodów i kazał spadać. Brazylijczycy wygrali dogrywkę walkowerem, a Niemcy przegrali wygrany mecz, co bardzo ucieszyło naszego trenera, twierdzącego, że 1. września Niemców takie własnie przygody powinny spotykać.
Zmieniony przez - KrzyśK w dniu 2019-09-04 17:00:50