Tak. Osiem lat, bo chyba tyle mniej więcej czasu minęło, kiedy po klęsce na olimpijskim parkiecie Atlanty pogoniono z kadry wszystkich starszych zawodników i zastąpiono ich praktycznie w całości pokoleniem młodych siatkarzy, którzy zdobyli mistrzostwo świata juniorów w Bahrajnie. I wtedy właśnie pojawił się mit pierwszy: że potencjał tych chłopców, jak tylko dojrzeją, pozwoli nam na opędzenie najlepszych zespołów na świecie, trzeba zatem tylko uzbroić się w cierpliwość i poczekać. Najpierw jako pierwszy przystanek oczekiwań wyznaczono Sydney, ale polegliśmy na własnym parkiecie z Serbią i Czarnogórą. Nic to. Wyznaczono termin następny: Ateny. Tam miał być i optymalny wiek, i doświadczenie, i umiejętności, i wszystko inne na dodatek. Złoci juniorzy z Bahrajnu zdążyli już w tym czasie zapuścić zarost, zmienić kilka klubów, ożenić się, i rozpocząć wychowywanie własnych dzieci, a my czekaliśmy. Przez ten czas dostawaliśmy po pupie na wielu różnych imprezach, z których przywoziliśmy zaszczytne ósme, dziewiąte a nawet (słuchacie, słuchajcie) piąte miejsca. Ale cierpliwość nasza była niewyczerpana. Czekaliśmy na czas dojrzewania. Wreszcie nadszedł. Dojrzałość naszych ciągle wschodzących gwiazd ujrzeliśmy w meczach z Grecją i Francją. Czas nie dodał smaku zwyczajnym owocom: umiejętności nie są jego zmienną. Ot, jak graliśmy osiem, pięć, trzy lata temu, tak gramy dalej. Wszystko. Rozwiał się mit. Pierwszy.
Mit drugi, który uparcie wsączany był do uszu przeciętnych zjadaczy chleba, do których i sam się zaliczam, to ten, że do tych najlepszych brakuje nam tylko ciut, ciut. No, włosek, puch, ziarenko maku. Wystarczy więc tylko troszkę spiąć się mentalnie i taka Brazylia czy Rosja będzie mogła naszym orłom służyć za chłopców do podawania piłek. Dowodem na to miały być liczne przewagi nad najlepszymi drużynami świata, odnoszone przy różnych okazjach i na różnych imprezach, na ogół wtedy, kiedy potęgi owe miały wynik tych spotkań całkowicie w nosie, i pragnęły tylko aby w rubryce „rozegranie meczu" postawiono kolejną fajkę. Rosja, Brazylia, Argentyna, Serbia - z wszystkimi tuzami świata tego wygrywaliśmy w cuglach. Do chwili, kiedy rywalom zaczynało zależeć. Wtedy było z tym jakby trudniej. Ale mit trwał. Do Aten. Tutaj mieliśmy wygrać z Brazylią, z którą nawygrywaliśmy ostatnio co niemiara. Nie udało się nawet przegrać seta na przewagi. Drugi mit odszedł w niebyt.
Mit trzeci był mitem drogi. Jego sedno rzeczy zasadzało się w twierdzeniu, że zawodników mamy znakomitych, tylko trzeba do nich dotrzeć odpowiednią drogą. I że jak tylko taką drogę się znajdzie, to stratosferyczny Arkadiusz Gołaś wraz z charyzmatycznym Dawidem Murkiem jako też walecznym Sebastianem Świderskim zedrą ze światowych siatkarskich potęg wszystkie zdobyte wcześniej trofea. A że gdzie dwóch Polaków, tam trzy punkty widzenia, to i fachmanów od drogi znalazło się niemało. Przerabialiśmy szkołę partnerską (trener Bosek), szkołę autorytarną (trener Mazur), szkołę gminną (trener Wspaniały), szkołę ojcowską (trener Gościniak). Drogi były różne jak najbardziej, od lania antenką do głaskania po głowie. Wyniki te same. Uwiądł trzeci mit.
Można by, szanowny czytelniku, mnożyć jeszcze wiele innych mitów w które obrosła nasza reprezentacja. Można by, ale po co? Przecież, mówiąc słowami dawnego encyklopedysty, „koń, jaki jest, każdy widzi". Pora zatem na konkluzje, a właściwe na konkluzję. Jedną. Zdajmy sobie wreszcie sprawę, że jesteśmy w posiadaniu drużyny siatkarskiej, której umiejętności techniczne, wytrenowanie oraz cechy wolicjonalne pozwalają na grę na średnim poziomie światowym. Średnim ,to jest pozwalającym na plasowanie się, przy odrobinie szczęścia, na miejscach 5 - 10 w światowych imprezach. Wbrew pozorom, to wcale niemało jak na kraj z aferalnymi władzami, bardzo słabą ligą, zupełnie położonym szkoleniem młodzieży, a do tego z głęboko skonfliktowanym wewnętrznie środowiskiem. FIVB liczy przecież grubo ponad 200 członków, zatem druga piątka w tej stawce to naprawdę czołówka - nie ekstraklasa, ale czołówka. Zatem, jeżeli duża część społeczeństwa chce przebierać się na biało - czerwono, malować twarze oraz podrygiwać w tak muzyczki podgrywanej przez wodzireja w trakcie oglądania kolejnej morderczej walki o ósme miejsce na świecie z Portugalią, Finlandią lub Bułgarią, to jej święte i niezbywalne prawo. Natomiast nikt nie ma prawa wmawiać tym ludziom, że mogą liczyć na coś więcej. Bo nie wierzą w to sami zawodnicy, pogodnie uśmiechnięci po kolejnej porażce. Mity umarły w Atenach.
Podaruj dzieciakom coś od siebie http://www.pajacyk.pl/ <--------- just do it !!!