Moja historia
Jak każdy nastolatek, zacząłem interesować się siłownią i wszystkim co z tym związane. Miałem wtedy 15 lat, chodziłem do gimnazjum. W telewizji zobaczyłem zawody kulturystyczne. Oniemiałem z wrażenia. Nigdy nie przypuszczałem, że mięśnie mogą być tak wyraźne. Byłem pod wrażeniem niebywałej muskulatury. Na ciele kulturysty można było dostrzec najmniejszy szczegół. Kilka dni później obejrzałem film dokumentalny o Arnoldzie i to stało się kolejnym bodźcem. Od tej chwili postanowiłem ćwiczyć i w jak najkrótszym czasie zbudować ogromną masę mięśniową. Na początku kupiłem sztangielki i zacząłem nimi bezmyślnie machać. Robiłem dodatkowo pompki i wiele innych ćwiczeń z wolnymi rękami. Ten okres nie zaliczam z wiadomych powodów do mojego stażu treningowego. Miałem wtedy jeszcze zerowe pojęcie o kulturystyce. Z czasem jednak zacząłem ściągać informacje na temat ćwiczeń i odżywiania. Zrobiłem sobie pomiary obwodów i tylko czekałem aż zaczną rosnąć. Nie ukrywam, że chciałem zaimponować swoim kolegom. Każdy spotkany przeze mnie paker budził u mnie szacunek i inspirował mnie do dalszej pracy. W mojej klasie prawie wszyscy moi koledzy byli napaleni na siłownię. Często rozmawialiśmy na ten temat. Nie przyznawałem się wtedy jeszcze, że ćwiczę. Porównywałem siebie z innymi w sposób wizualny. Chciałem być najsilniejszy i najlepiej z nich wszystkich zbudowany. Jednak wiedziałem, że niektórzy są lepsi. Byli dla mniej jak rywale. Potajemnie z nimi rywalizowałem. Przez cały czas czytałem artykuły, ścigałem rady największych kulturystów, filmy z zawodów, zdjęcia. Na pulpicie pojawił się u mnie Arnold. Zapragnąłem być takim jak on. Szukałem złotego środka, wierzyłem w cudowne treningi i ćwiczenia. Prawie codziennie trenowałem po 2 godziny, ponieważ myślałem, że im dłużej tym lepiej. Z czasem nabrałem wiedzy na temat intensywności i przetrenowania i zmieniałem trening. W domu ćwiczyłem 2 lata. W drugiej klasie liceum spełniło się moje marzenie - zapisałem się do profesjonalnego klubu. Ćwiczyłem w nim kolejne dwa lata. Tym razem do kulturystyki podszedłem jeszcze poważniej. Przysiągłem sobie, że zostanę zawodowym kulturystą. Dużo mi jednak do niego brakowało, jednak wiary i motywacji miałem wystarczająco dużo. Wyobrażałem sobie swoją sylwetkę za 3-4 lata. W Internecie przeglądałem zdjęcia osób ćwiczących i jednocześnie porównywałem się do nich. Wszystkich którzy wyglądali lepiej ode mnie, traktowałem jako konkurencję. Założyłem, że wszystkich ich muszę pokonać. Nie dawałem sobie żadnej taryfy ulgowej. Na siłowni spotkałem wielu zawodników, którym nie dorastałem do pięt. Chciałem ich wszystkich zniszczyć. Przekonałem się, że im ktoś silniejszy i lepiej zbudowany tym większy budzi respekt. Chciałem pokazać wszystkim na siłowni jak wygląda prawdziwy trening. Dawałem z siebie wszystko. Postanowiłem, że stanę się najlepiej zbudowaną osobą na siłowni. Wierzyłem, że dzięki temu stałbym się szanowany i wszyscy słuchali by moich rad. Jednym słowem chciałem świecić na siłowni. Po roku sumiennych treningów zawiodłem się na wynikach. Znajomi, którzy mieli podobny start do mojego, szybko mnie wyprzedzili, ja zostałem w tyle. Notowałem każdy podniesiony kg, każdy kg wagi, mierzyłem obwody. Zacząłem coraz większą wagę przywiązywać do odżywiania. Wszystko miałem dopracowane do najmniejszego detalu. Stawiałem sobie kolejne cele do osiągnięcia na kolejny rok. Często pozowałem przed lustrem, analizując proporcje. Czytałem w tym czasie książki na temat kulturystyki. Ściągnąłem sobie serię filmów instruktażowych i filmów z najlepszymi kulturystami w roli głównej. Chciałem mieć pewność, że to, co i w jaki sposób robię zmierza w dobrym kierunku. Kolejny rok zmagań na siłowni przyniósł niestety falę rozczarowań i porażek. Gdy podsumowałem te dwa lata spędzone w klubie, załamem się. Wszystkie obietnice wielkich mistrzów legły w gruzach a marzenie, by zostać sławnym kulturystą stało się niczym marzeniem małego chłopca o podróży na księżyc. Moje podejście do kulturystyki diametralnie się od tej pory zmieniło. Zrozumiałem, że nie wszystko musi iść tak, jak sobie tego zażyczymy. Są pewne czynniki, których nie można oszukać , choćbyśmy nie wiem jak się starali. Zrezygnowałem z klubu i wróciłem z powrotem do domowej siłowni i ćwiczę na niej po dziś dzień.
Wyniki i postępy (a właściwie ich brak)
Początek
Wiek: 15 lat
Waga: 65 kg
Biceps: 29 cm
Rekord na płaskiej: 45 kg
III rok (szczyt formy)
Wiek: 19 lat
Waga: 80 kg
Biceps: 36 cm
Rekord na płaskiej 75 kg
Dla porównania mój znajomy, który miał niewiele wyższy start ode mnie
Wiek: 19 lat
Waga: 100 kg
Biceps: 47 cm
Rekord na płaskiej: 170 kg
Dzisiejsze podejście
Dzisiaj już nie analizuję, z nikim się nie porównuję, nie mierzę obwodów ani rekordów siłowych. Mimo braku przyrostów nie żałuję ani jednej godziny spędzonej na siłowni. Pomimo porażki nie czuję się przegranym. Zrozumiałem, że bycie kulturystą nie jest moim powołaniem. Kocham dźwigać ciężary i nie jestem w stanie z tego zrezygnować. Jestem uzależniony od ciężarów. Podnieca mnie widok sztangi i sama myśl targania żelazem. Siłownię traktuję jako formę dbania o zdrowie, a w szczególności o mięśnie. Gdy zrobię sobie tydzień przerwy, moje mięśnie aż krzyczą by je pobudzić. Przez lata uplasował się taki stereotyp, że każda osoba ćwicząca na siłowni to paker albo koks. Czyli z tego wynika, że każda osoba odwiedzająca siłownię musi być górą mięśni. To jest błędne myślenie. Wcześniej imponowały mi i budziły u mnie szacunek jedynie pakerzy z górą mięśni. Dzisiaj żywię respekt do każdego kto wytrwale ćwiczy, bez względy na rezultaty. Sam z resztą znalazłem się wśród osób uparcie dążących do uciekającego celu. Stan muskulatury to bardzo indywidualna sprawa i zależy od wielu czynników. Największe znaczenie ma genetyka. A z tym wiąże się nie tylko szybkość przemiany materii czy grubość kości, ale bardzo wiele innych istotnych czynników. Sam na własnej skórze przekonałem się o tym.
Zdążyłem pogodzić się z moją obecną sytuacją i porażką. Musiałem zmienić całe podejście w tej dziedzinie. Gdy mam przed sobą kolejny trening, myślę: muszę dzisiaj dać sobie porządnie w kość by moje mięśnie na długo zapamiętały, co oznacza morderczy trening w pocie czoła. I tak też staram się ćwiczyć, bez żadnej taryfy ulgowej, dając z siebie wszystko. Uwielbiam to uczucie na granicy wyczerpania i efekt napompowania. Siłownia dostarcza mi dużo pozytywnych wrażeń. Czuję się po tym odprężony i zrelaksowany psychicznie.
Znałem wiele osób, które przychodziły na siłownie w jednym celu: masa, masa, masa. Gdy przyrosty pojawiały się zbyt powoli, rezygnowali z siłowni. Niektórzy myślą, że skoro ćwiczenia nie dają przyrostu mięśni to po h*j ćwiczyć. Siłownia nie jest fabryką koksów. Gdy chodziłem do klubu, mijałem owszem przysłowiowych koksów szerokich jak szafa, ale byli tam również obecni lekarze, profesorowie, którzy po prostu dbają w ten sposób o zdrowie i komfort psychiczny.
Napisałem ten post po to by Ci którym się powodzi na siłowni byli wyrozumiali w stosunku do tych, co uparcie ćwiczą jednak z marnym skutkiem. A tym, którzy nie mają tyle szczęścia co inni, życzę wytrwałej pracy i by nie rezygnowali z siłowni pomimo przeciwności.