Przyjęłam 1800 kcal (choć przez pierwszy tydzień zdarzało się mniej), teraz dobijam kcal nawet późnym wieczorem, jeśli brakuje. Nie wiem czy to dobrze? Do tego dążę do 120 g białka. Na nim się najbardziej skupiam. I tłuszcze 70-80 g. Białko w sporej części jest z nabiału (nie umiem inaczej, a nie zauważyłam, żeby mi szkodziło), do tego odżywka białkowa. Mięsa nie tykam. Dodam, że w planach mam raz w tygodniu cheat day - czytałam, że niby może pomóc, a do tego ułatwia dietę. Dla mnie wydaje się być dobrym rozwiązaniem, bo niestety o ile w ruchu jestem od 2 lat regularnie po kilka razy w tyg (ale nie siłownia) i nie mam z tym problemu, o tyle ciągnie mnie do jedzeniowych kaprysów.
Na siłowni dość delikatnie jeśli chodzi o ciężary, ale wdrażam się i przyzwyczajam powoli. Tym bardziej, ze miałam kontuzję. Wcześniej już ćwiczyłam, więc kwestia przyzwyczajenia ciała do dźwigania. Robię: przyciąganie drążka do pleców lub klatki (zamiennie), przysiady ze sztangą na barkach, wykroki z hantlami, martwy ciąg, ginekolog (chyba tak to się nazywa?), wypychanie bioder w leżeniu, na hantelkach rozpiętki, triceps itd.
Generalnie główny powód, dla którego piszę to czy uda mi się zbudować pupsko jednocześnie się odchudzając? Ewentualnie po zakończeniu redukcji? Czy będzie tylko gorzej? :P i czy przy tym towarzyszy rozbudowywanie nóg? (mam dość spore ;p)
Napatrzyłam się na fotki szczupłych pań ze zgrabnymi nóżkami i uwierzyłam, ze tak się da ;) słusznie?