Nie do końca wiedziałem, gdzie umieścić ten temat, ale wydaje mi się, że tutaj powinien pasować.
Teraz do rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, jestem gościem, który robi podstawowe rzeczy w domowym zaciszu (drążek, ćwiczenia z hantlami, pompki, ćwiczenia na brzuch, przysiady z ciężarem na nogi etc., wszystko w układzie - 4 dni z godzinnym treningiem, bez powtarzania tego samego dzień po dniu i obiążania podobnych partii mięśni, a potem dzień odpoczynku) i stara się odpowiednio bilansować dietę od dobrych paru miesięcy, do tego rezygnacja z komunikacji miejskiej na rzecz, że tak to ujmę, pracy własnych nóg. Z efektów jestem zadowolony, chudnę, nabierając przy tym masy mięśniowej, przy czym nie zaczynałem od zera, bo jakieś minimum miałem, ale nie trzymałem jakiejkolwiek diety i sporo szło na marne.
I tutaj pojawia się pewien problem. Jestem studentem, co jakiś czas zjeżdżam (miesiąc lub dwa) do domu i opycham się do oporu domowym jedzonkiem. Nie chodzi mi o żaden efekt tycia itp., ale o zamulenie organizmu przez parę dni w czasie przyjazdu. Czuję się taki osowiały, zamulony właśnie, żyły na rękach wychodzą, jak przy co mocniejszych seriach na hantlach i stoją przez parę dni. Rozumiem, że organizm się wtedy odżywia, ale dlaczego akurat tak intensywnie i jak mógłbym taki efekt zminimalizować? Jak mówię, moja obecna dieta naprawdę nie jest zła, nie jest też głodowa, ale to, co się wtedy dzieje jest dziwne. Po tym powiedzmy tygodniu w domu, czuję, że minimalnie mi się przytyło, ale bardziej wzmocniły się też mięśnie. I generalnie dziwi mnie ten efekt, bo nie słyszałem, żeby ktoś inny coś takiego miewał. Czasem coś podobnego mam w dniach przerwy między treningami, czasem wręcz odwrotnie - ciało prosi się o trening.