Jestem tu nowy nie wiem czy pisze w dobrym temacie (wydawał mi się najodpowiedniejszy), jak nie to z góry sorry i proszę o przeniesienie.
Wczoraj wieczorem odkryłem że jestem totalnym tchórzem i cholernie mi z tym niedobrze.
Otóż od urodzenia mieszkam w niewielkiej miejscowości w woj. dolnośląskim. Są u Nas 2 osiedla na których pełno patologi i osiedlowych kozaczków, z niektórymi znam się dość dobrze bo razem chodziliśmy do szkoły ale większość tylko tak z widzenia. Od dziecka byłem uczony żeby unikać agresji nie bić się z kolegami itp itd... Właściwie nigdy nie miałem żadnych konfliktów z innymi, nigdy się nie biłem, nikt nigdy mnie nie pobił. Parę razy jakieś cwaniaczki próbowały mnie sprowokować słownie ale zawsze w takich sytuacjach oddalałem się z miejsca.
Ale do rzeczy. Niedawno do mojego miasta przeprowadził się chłopak w moim wieku (tzn. 19 lat, dość mocno skumplowaliśmy się) i chodzi ze mną do szkoły, nowy w szkole więc trochę się na niego uwzięli i jakieś dzieci zaczęły go wyzywać a ten nie pozostał im dłużny. Oni oczywiście poskarżyli się kolegą z osiedla i wczoraj wracając wieczorkiem ze szkoły we 2 podbiegło do Nas 4 gości osiedlowych kozaczków ze dwa lata młodszych od Nas. 3 z nich znałem bardzo dobrze z widzenia, ze szkoły. Zaczęli się rzucać do kolegi on im próbował grzecznie tłumaczyć że nie chce sobie kłopotów robić i nie on zaczął wyzywać. Po chwili 3 z nich zrzuciło się na niego kopiąc i okładając pięściami a jeden stał przy mnie i mówił żebym spier&&lał bo dostane po mordzie. W głowie była złość i chęć pomocy ale serce biło mi jak dzwon, zrobiłem się biały i nogi jakby z automatu poszły w drugą stronę. Po chwili lekko poszarpany kolega (na szczęście nic poważnego) dobiegł do mnie i miał pretensje o to że mu nie pomogłem tylko odszedłem jakby nigdy nic. Tłumaczyłem mu że gdybym się na nich rzucił i nawet gdybyśmy im we 2 dali radę to później musieli byśmy się wyprowadzić z miasta bo mają solidne że tak powiem "plecy". To mało miejscowość i szybko by Nas dopadli. Kiedy powiedziałem to koledze przyznał mi rację a ja poczułem sie lepiej jednak teraz w domu im dłużej o tym myśle tym gorzej mi z tym i uważam że np. idąc z dziewczyną nawet przez obce miasto mógłbym zachować się podobnie. Nie wiem co jest ale w każdej sytuacji jakieś agresji czy nerwów ogarnia mnie totalny strach, mocne bicie serca, bladość, słowa z siebie wydusić nie mogę i najczęściej odchodzę z miejsca.
Jest szansa coś z tym jeszcze zrobić ? Nie wiem co się ze mną w takich sytuacjach dzieje, głowa by chciała ale ciało odmawia posłuszeństwa. Myślicie że wizyta u psychologa coś da ?
Pzdr