Długo zastanawiałem się nad napisaniem tego tematu i jeśli nie pasuje on do działu to proszę o jego przeniesienie.
Sprawa wygląda następująco:
Wiek: 26
Wzrost: 175-180
Waga: 69 kg z groszami
Biceps: napięty to 28-29 cm
Udo: napięte w najszerszym miejscu to 49,5 cm
Nadgarstek: 15 cm
BF: okrutnie wysoki, około 20% (!!!)
Dolegliwości: anemia ukryta (niska ferrytyna), podejrzenie SIBO, lekka insulinooporność (insulina spoczynkowa 9 mU/l, po jedzeniu zaś mocno rośnie i ciężko schodzi w dół), niski testosteron (8 nmo/l i jeszcze dziecięcy głos, szeroka jak u kobiety miednica, twarz dziecka, wąska szyja i malutkie rączki), niedoczynność tarczycy (ponad 5 jednostek), kręgozmyk z dyskopatią, nieznacze pogłębienie lordozy i kifozy, skolioza
Dieta: bez słodyczy, aktualnie zbilansowana, pi razy drzwi 1800-2200 kcal (maksymalnie 200 gram węglowodanów)
Leczenie: w planie kłucie dupska cypionatem testosteronu + HCG, metforminą (wszystko już rozpisane, zrobiona masa badań)
I nie wiem co przy tym wszystkim robić. Czy mam ukierunkować się na redukowanie tkanki tłuszczowej, czy też budowę masy mięśniowej?Budowanie masy w moim wypadku bez wspomagania farmakologicznego kończyło się zawsze większym bębnem kiedy byłem na nadwyżce (bez względu czy było to low carb/high fat, czy dieta klasyczna, wysokowęglowodanowa), a zerowym wręcz przyrostem masy mięśniowej i skokiem siły w przypadku standardowych bojów jak siad, czy wyciskanie o 4-6 kilogramów w przeciągu 6-8 miesięcy, czasami nawet pojawiały się spadki... (a trenowałem na własnej, domowej siłowni przez kilka lat kiedy moi partnerzy treningowi nawet obijając się i nie dbając o odżywianie już dawno wypracowali świetne sylwetki).
Raz w życiu udało mi się zejść z BF do poziomu 11-12% tkanki tłuszczowej jedząc maksymalnie 90 gram węglowodanów dziennie. Zredukowałem w ten sposób 47 kilogramów. Wystarczyło wdrożyć do diety wówczas 2-3 owoce, czy głupie 100 gramów ryżu dziennie więcej, by po prostu od nowa się zalać jak świnia w przeciągu głupiego miesiąca! Tyję z powietrza. Nie jadam słodyczy od 13 lat, a mój jedyny grzech dietetyczny to alkohol raz na 3-4 tygodnie w niewielkiej ilości. Do tego podejrzenie SIBO - po każdym posiłku, czy nawet szklance wody mam brzuch jak kobieta w ciąży (pomagają horrendalne dawki betainy HCl). Piszę prawdę, to nie żadna prowokacja.
Moje maksy są żenujące, bo w wyciskaniu na ławce płaskiej to 38 kilogramów "na raz", zaś w siadzie zabija mnie 40stka.
Zostać na zerze i trzymać się niskich węglowodanów, pomalutku redukować, czy przeciwnie "przyzwyczajać" organizm do węglowodanów i wrzucić większą intensywność treningu? A dodam, że mam z tym okrutny problem, bo u mnie każdy ciężki trening (czy siłowy, czy wytrzymałościowy) kończy się rozwaleniem rytmu dobowego (całodobowa senność), jakiś dziwnym stresem, trzęsawkami i łapaniem infekcji. Sądzę, że to kwestia łatwego przemęczania układu nerwowego w moim organizmie. Boję się, że przy redukcji zostaną ze mnie już totalnie tylko kości, a przy masie zamienię się w masę tłuszczu. Chociaż kto wie jak to będzie na TRT?
Ze względu na kręgosłup odpada całościowo MC i klasyczne wiosłowanie bez izolacji dolnego odcinka pleców. Przy siadach nic nie boli i mogę je bez problemu robić jeśli nie nakładam większego ciężaru i dbam, by nie doszło do tak zwanych "but winków".
Wklejam zdjęcia sylwetki, byście widzieli z jakim szajsem macie do czynienia, a trening i "leczenie" mam zamiar rozpocząć od końca tego miesiąca.
Mój cel to po prostu już tylko i wyłącznie przyzwoita, estetyczna sylwetka, bo realnie patrząc na umięśnioną i atletyczną nie mam co liczyć.
Zmieniony przez - ciapa w dniu 2017-02-09 17:07:00
Zmieniony przez - ciapa w dniu 2017-02-09 17:07:34
Zmieniony przez - ciapa w dniu 2017-02-09 17:09:34