Ponad rok temu "wybiło" mi na wadze 113kg.
Powiedziałem sobie "dość" i z dnia na dzień wszedłem w dietę 1500 kcal, plus dodatkowo w miarę regularnie biegałem. W dni biegowe dodawałem 500 kcal. O ile truchtanie w czasie którego czułem się jakbym umierał można nazwać bieganiem. W okresie maj-wrzesień waga spadła do 89kg. Co do diety to jadłem praktycznie tylko mięso z kurczaka, serki wiejskie, twaróg chudy i podobne. Zero makaronu, ziemniaków czy chleba. Zero napojów poza wodą i okazjonalnie jakimś bezkalorycznym energetykiem w momentach dużego parcia na coś słodkiego. Waga wprawdzie spadła ale zmniejszyłem się "cały" a wady w sylwetce typu zwisający brzuch i cyc zostały.
Przez okres jesienno-zimowo-wiosenny mocno odpuściłem dietę i obudziłem się miesiąc temu przy 102kg.
Obecnie testuję dietę opartą na liczeniu kcal + makro i regularnym ćwiczeniu na siłowni. W moim przypadku to poniedziałek-środa-piątek.
I tu rodzi się pytanie. Zgodnie z poradami z ebooka, którym się podpieram wyszło mi zapotrzebowanie na kcal około 3000 - i z tego miałem obciąć ok. 300-400. Co mnie szczerze mówiąc ilościowo poraziło. Jak mam schudnąć żrąc takie ilości? Trzymam się obecnie około 1900kcal. Po tym pierwszym miesiącu waga zeszła do 96kg. Spadły obwody klatki, brzucha i bioder, WZRÓSŁ obwód talii - czego nie rozumiem ale może coś źle zmierzyłem. Na siłce ciężko ocenić jak mi idzie - z pewnością beznadziejnie bo nigdy nie ćwiczyłem. Czasem bywam mocno głodny - wtedy podpieram się spalaczem Lipo 6 Black - mocno blokuje mi uczucie głodu.
Czy mój sposób chudnięcia jest ok czy też coś powinienem zmienić?