Razem z mężem w lutym 2017 roku rozpoczęliśmy niezbyt rozsądne odchudzanie. Swój wątek już przerobiłam, wracam do żywych (i zdrowych!), ale chciałabym jeszcze poradzić się w kwestii mężulka.
Od lutego 2017 roku do mniej więcej sierpnia 2018 roku (czyli 1,5 roku) udało mu się zejść z wagi 138kg (przy 180cm wzrostu) do 94kg.
Trenował 5 razy w tygodniu + dieta, ale bez liczenia kalorii. Niestety jestem praktycznie pewna, że nie przekraczał 2 tysięcy kcal. Wtedy nie liczyliśmy. Zdrowotnie wszystko jest w porządku (badania regularnie robione), nawet skóra dzięki ćwiczeniom ładnie jakoś się "wchłonęła". Oczywiście w czasie świąt / wakacji czy jakichś eventów typu wesele, urodziny jedliśmy to co wszyscy, także jakieś odskocznie od niskiej kaloryki były. W zeszłym roku zaliczyliśmy też 11 dni wakacji w All-In, po tym waga zaczęła wskazywać + 6kg, ale w miarę szybko zeszło. Potem u mnie zdrowie się posypało, więc zaczęłam liczyć kalorie i tego jedzenia jest więcej, zeszliśmy też z liczbą treningów do 3 w tygodniu. Waga jednak jakoś się trzymała, na zasadzie +/- 2 kg.
W tym roku też wyrwaliśmy się na wakacje, trochę jedzenia poza konkursem wpadło (ale krócej, bo 8 dni) i bum, znowu +6kg. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby tym razem:
a) waga się normalnie nie przyblokowała. Wróciliśmy do normalnych treningów (mało tego, na wakacjach codziennie rano ćwiczyliśmy godzinę - 40 minut siłowo +20 minut cardio), dieta też do tego co wcześniej. Wskazówka wagi przez ponad miesiąc ani drgnęła. Wskazuje 100,5kg.
b) najwięcej poszło w brzuch. Myślałam, że woda, ale po miesiącu raczej by już zeszło. Normalnie ulało go po 8 dniach wakacji totalnie i trzyma do dzisiaj, już ponad miesiąc.
Domyślam się, że tak wygląda właśnie efekt jojo. Nie chcę oczywiście na siłę wracać do wagi poprzedniej tym bardziej wiedząc, że tamta została osiągnięta przez głodówkę i zajeżdżanie organizmu. Czy w takim razie trzymanie teraz "zera" (wyliczyłam, że jakieś 2700kcal) i dopiero potem powrót na redukcję ma sens? Jak długo być na tym zerze?