W niedzielę chyba trochę mnie przerosły ambicje, niestety ;/ W najbliższych dniach wyjeżdzam na urlop i chciałem teraz dowalić mocno przez cały tydzień, żeby pózniej odpoczywać, ale skończyło się na tym, że od niedzieli nic nie moge ćwiczyc, właściwie przez głupotę. Robiłem trochę martwych ciągów i kosztem doje**ia się,pod koniec wykonywałem ćwiczenie prawdopodobnie ze złą techniką. Po treningu wszystko było ok. Budzę w się w pon i ból pleców, myśle okej, zakwasy. Wtorek rano trochę gorzej, okej, no nie raz miałem tak, że na drugi dzień większe zakwasy niż w pierwszy. Budzę się wczoraj i jeszcze gorzej.W ciągu dnia ból w miarę zmalał. Dzisiaj już mniej boli ale ciągle jest. Co dokładnie mi się dzieje ? Właściwie tylko przy pochylaniu głowy do przodu, czy wstawaniu z łóżka czuje piekący ból na plecach między lędżwiami a jakby mostkiem. Ból coś a'la zakwasy. Jak ruszam głową w lewą stronę to lekko piecze z prawej strony pleców, jak w prawą strone ruszam to boli z lewej. W trakcie chodzenia nie czuję żadnego bólu, może dopiero jak się zgarbię. W ciągu dnia ból nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu. Nic mi nie promieniuje, ani na nogi, ręki, pośladki. Nic nie boli. Właściwie gdyby nie to, że się pochylam sprawdzając czy ból jest, to bym nawet nie wiedział, że mnie coś boli.
Mam się obawiać, czy przejdzie mi za kilka dni ? Do lekarza już nie zdąże podbić, dopiero jak wróce z urlopu. Czy to może być coś poważnego ? Nie powiem, ze martwi mnie to, ze przy pochylaniu głowy, bolą plecy, coś nie tak z nerwami ? Kurde przez własną głupotę...