Krótko mówiąc nie byłem ulubionym zawodnikiem trenera, a on zdecydowanie nie był moim ulubionym trenerem. Na treningach zawsze ustawiał się blisko mnie i nie przepuszczał żadnej okazji do krytyki. Na zawodach, wygrywałem, czy przegrywałem, tłumaczył mi, że popełniałem błąd za błędem. Kiedy i ja i moja siostra wygraliśmy dość ważne zawody, wyściskał Kaśkę, a na mnie popatrzył surowo i zapytał, czy nie mogę walczyć tak jak ona. Kiedy odpowiedziałem, że nie, ale że siostra też nie nie jest w stanie walczyć tak, jak ja, to po prostu się wściekł.
Usiłował nauczyć mnie technik, których nauczyć się nie mogłem, doprowadzał mnie do furii brakiem konsekwencji, kiedy umawialiśmy się, że będę rozwijał jakieś techniki, a potem przez dwa miesiące w ogóle nie miałem okazji ich ćwiczyć. Trzeba jednak przyznać, że to, co ćwiczyliśmy często okazywało sie skuteczne.
Uwielbiałem go celowo irytować, on na co drugim treningu groził mi, że mnie wyrzuci z zajęć. Ja mu w zamian groziłem, że kiedyś na jego podstawie napiszę poradnik, jak stać się trenerem z piekła rodem.
Wczoraj trener nie przyszedł na trening, poczekaliśmy na niego, próbowaliśmy go złapać na komórkę, bez skutku, po czym pograliśmy w piłkę, poćwiczyliśmy i rozeszli się do domów. Ponieważ jednak było to pierwszy raz, kiedy trener nie pojawił się bez uprzedzenia zadzwoniłem do jego żony. I dowiedziałem się że trener umarł. Przewrócił się, a kiedy znajomi z którymi był podeszli do niego - okazało się, że nie żyje. Zawał. I dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jaki był dla mnie ważny, jak bardzo go lubiłem. Całkiem nie wyobrażam sobie przyszłości w judo bez niego.
Zmieniony przez - KrzyśK w dniu 2019-11-01 19:35:28