Płeć: Mężczyzna
Waga: 54 kg
Wzrost: 178 cm
Staż: 2 lata
Cel: Masa, siła
Pytanie: Kiedyś mój dzień treningowy wyglądał tak:
- ograniczałem dostarczanie kalorii gdzie tylko mogłem (odmawiałem sobie np. jabłka - choć byłem głodny, nie jadłem obiadu - choć miałem ochotę itd.)
- na treningach siłowych stopniowo wraz ze wzrostem zmęczenia zmniejszałem obciążenie, co doprowadziło do tego, że trening siłowy na 2 partie mięśniowe (np. plecy - klatka) zajmował 90 min. A nogi Ok. 140 min.
- Po treningu zamiast regeneracji cały czas coś "zygałem". Np. podciągnięcia, przysiady na jednej nodze itd.
Jednak trener postawił mnie do pionu i zalecił:
- jeść dużo wszystkiego na co mam ochotę bez ograniczeń i praktycznie kiedy chcę (oprócz słodyczy - tutaj twierdzi, że mogę się "częstować ale nie zażerać")
- zakazał zmiejszania obciążenia na treningach (nie dajesz rady już tego podnieść - odkładasz i koniec serii) spowodowało to zmniejszenie długości trwania treningów do 40 - 60 min.
- przestać ćwiczyć poza treningami (ani jednego przysiadu, ani jednego podciągnięcia)
I teraz tak: Obawiam się, że tak radykalne zmiany mogą przynieść więcej szkód niż pożytku. Trener twierdzi, że dopóki ważę 54 kg przy moim wzroście i jestem tak chudy (chudy ale wyrzeźbiony) mogę jeść co tylko chce i nie ma to znaczenia (łącznie z sernikami, makowcami itd.) A ja nie chciałbym się zatłuśćić czy osłabić swoich mięśni.
Co uważacie? Która droga jest lepsza? Poprzednia? Czy mojego trenera?
Pozdrawiam