No dobrze przejdę teraz do tego jak mój „cheat day” u mnie wypada. Proszę nie zwracać uwagi jeśli to możliwe na rozłożenie posiłku wiem że to głupie ale nie mam problemów trawiennych wynikających z godzin w jakich jem i ile.
Przez cały dzień można powiedź robię „głodówkę” na śniadanie między 8-9 wpada 10 orzechów 2 śniadanie między 11-12 najczęściej jabłko na obiad między 14-15 200g bobu lub 400g papryki i główne danie czyli kolacja. Jem ją 2 godziny od 18 do 20 i naprawdę proszę tego nie komentować to po prostu dzień luzu gdy odpalam serial wiem że wszystkie sprawy przez cały dzień załatwiłam i mogę usiąść i zjeść ;)
A więc na kolacje wpada: 5 bułek grahamek, 396 g chleba żytniego, Skyr, 2 jogurty naturalne, 20g migdałów blanszowanych, ok 300g orzechów (nerkowce, laskowce, migdały) 45g masła orzechowego, 60g sera pleśniowego camembert i 40g ogórka konserwowego.
Czasami gramy wyglądają inaczej ale to malo znaczące różnice lub zamieniam parędziesiąt gram orzechów na jajka i pomidory. Jak bardzo źle wypada u mnie ten dzień czy może nie ma tragedii? Czy taki dzień jest niezdrowy lub może zaszkodzić organizmowi jeśli będę powtarzać go cyklicznie co tydzień ? Wpłynie na kompozycje sylwetki biorąc pod uwagę że waga jest niezmienna? Wiem że to dziwny post ale zaczynam odczuwać wyrzuty z powodu tego dnia...