Z wchłanianiem i syntezą białka jest chyba trochę podobnie jak z jazdą na rowerze - szybko osiągniemy maksymalną prędkość, ale liczy się nie tylko prędkość, ale i dystans jaki przebyliśmy... Jeśli zjemy zbyt mało, to szybko się rozpędzimy do maksymalnej prędkości, ale nie ujedziemy zbyt długo, bo szybko zaczniemy opadać z sił i ustaniemy.
A jeśli zjemy dostatecznie dużo, to osiągniemy maksymalną prędkość, a to co strawimy i wchłoniemy w dalszym ciągu, będzie stopniowo podtrzymywało nasze siły i pozwoli na dłuższą jazdę (syntezę białek i budowę mięśni).
Może nawet lepsze byłoby porównanie z samochodem - jeśli zatankujemy tylko małą ilość paliwa na dno baku, to rozpędzimy auto do jego maksymalnej prędkości - ale nie więcej - np.150km/h - ale paliwo szybko się skończy i auto się zatrzyma.
Dolewając więcej paliwa nie zmienimy maksymalnej prędkości, ale zapas w baku pozwoli nam przejechać o wiele dłuższą drogę.
Podobnie jest z wieloma procesami w
organizmie, np. regeneracją skóry. Choćbyśmy się nie wiem jak starali i jedli kolagen i witaminy - to i tak rana będzie się goić kilka dni i nie ma sposobu by to znacznie przyspieszyć. Jeśli zjemy pół puszki kolagenu na raz, to nic nie da, poza zmarnowaniem nadmiaru. Większy sens jest dostarczać trochę składników co dzień przez kilka dni.
Tak samo z mięśniami - rosną w ślimaczym tempie i podobnie musimy dostarczać składników pokarmowych, w miarę równomiernie przez kilka dni, żeby nie zahamować procesu zbyt długą przerwą w dostawie.
Moim zdaniem rola posiłku potreningowego jest często przeceniana, bo synteza mięśni trwa kilka dni... Wszystkie posiłki przez te dni są ważne.
Np.ja nie liczę kalorii, tylko jem intuicyjnie i jeśli zrobię coś przypominającego dobry trening
, to zaczynam być głodna jakiś czas potem (np.w ciągu godziny) , zjem posiłek zawierający więcej białka i kalorii niż przeciętnie i chwilowo jestem najedzona - ale na tym bynajmniej nie koniec, bo za 2-4 godziny znów jestem głodna i od rana następnego dnia znowu - i to trwa 2-2.5 dnia kiedy organizm wyraźnie woła o więcej i lepiej, bo na witaminy i zdrowe tłuszcze też mam chęć...
Nasilenie tego pomału słabnie, drugiego dnia już jem mniej, niż pierwszego, ale jednak więcej niż zwykle.
A czasami czuję, że "trening" był taki sobie i apetyt jest mniejszy i szybciej się kończy. Oczywiście nie jem wtedy na siłę, bo bez sensu - raczej bym "zbudowała" co innego.
Na tym tle zafiksowanie na tylko jednym posiłku najbliżej treningu jest trochę śmieszne...