Teraz moja historia.
W wieki około 15 lat, pierwszy raz spotkałem się z siłownią. Z kolegą rekreacyjnie cwiczylismy w piwnicy sztangą. Nie mieliśmy pojęcia ani o diecie ani o planie, ani o niczym. Poćwiczyliśmy tak troche aż podnosiliśmy wszystko co tam było na klate(prawie wyłącznie ją ćwiczyliśmy, inne partie sporadycznie, mozna powiedziec ze w ogóle) czyli jakies 62 kilo. Byliśmy zadowoleni z siebie i postępów, nabrałem troszke masy mięsniowej w klatce i tricepsie. Kolega ćwiczył źle technicznie i wiecej poszło w triceps. Nie było to nic wielkiego, nie miałem tam dostępu(nie moja piwnica, nie moj sprzęt) więc kiedy kolo przestał ćwiczyć, przestałem i ja. Po jakimś czasie kupiłem sobie dwa hatntle żeliwne-dokładane, jeden 10 kg. Troche ćwiczyłem w domu biceps ale brakowało mi zapału. Niedawno w oparciu o atlas ćwiczeń zrobiłem sobie plan, zakładajacy ćwiczenia na górne partie nie wliczając klatki, bo nie miałem ławki ani sztangi. Ławke planowałem mieć kiedy pozwolą na to możliwości. Po jakimś tygodniu ćwiczenia, dogadałem się z innym bliskim kolem który miał sztange. Zaniosłem sprzęt do niego i rozpoczeliśmy treninng codzienny zgodnie z moim planem. Wiadomo, czas na odpoczynek, ćwiczenia zgodnie z dostępnym sprzętem(sztanga, sztangielki, drążek, prowizoryczna ławka). Wszystko pięknie, ślicznie. Edukowałem się dalej w tym sporcie, czytałem sporo o diecie itd. Minęły jakieś 2-3 cykle treningów i postanowiłem zadbać o swoją diete domową. Wiadomo, tani i potrzebny jest ryż, rozmawiałem z mamą i postanowiłem jeść paza innym jedzeniem dwie dawki 100g dziennie.
Zadowolony z tego że zaczne jeść co mi potrzebne napotkałem konflikt, ale o nim za chwile. Jeśli chodzi o moją mentalność, znam znaczenie diety w treningu, rozumiem że aktywność jest potrzebna, szanuje siebie i nie będe jeść koksów.
Dziś mama nagle zaczęła ze mną rozmawiać o tym jakie są "skutki uboczne kulturystyki". Rozbawiło mnie to i chciałem jej wytłumaczyć że to raczej jest dobre niż złe. Że jeśli jest się rozsądnym(nie wykonuje martwego, przysiadów ani nic co obciąża moj kręgosłup, ćwiczenia robimy dobrze technicznie, a ciężary nie są przesadzone...) nic mi nie grozi. Próbowałem wytłumaczyć że jest róznica między ćwiczącymi koksującymi a tym co jedzą zdrowo. Mama myślała że "puszki" które widziała w telewizji to koksy, a to zwykłe odżywki. Wytłumaczyłem różnice między jedzeniem tego co jest potrzebne, czyli dieta składająca sie z ryżu, "puszek" itp., a koksowaniem.
Myślałem żę to już po sprawie, ale mama uważa że taka aktywność fizyczna spowoduje że w poźniejszym wieku będe mieć problemy ze swoim organizmem, ciałem. Mowi że na starość będe mieć obwisłą skóre, zniszoczne stawy itp itd. Myśli że zaraz będe wielki jak pudzian a to co robie to pewnie jakieś koksy, boi się o mnie i o moje ciało w przyszłośći.
Ja uważam że ćwicząc dobrze(czyt. dobrze technicznie, rozsądnie i rozsądne ćwiczenia) nie mam się czego obawiać, a aktywność fizyczna zrobi dobrze i mi i mojemu organizmowi. Tłumacze jej że nic mi nie grozi, a w późniejszym wieku dbajac o siebie dalej nie będe mieć problemów tych pokoleń 40 latków.
Do tego dodajemy jeszcze bieganie, aby poprawić ogólną wydolność.
Moja mama nie ustępuje, podaje się na jakieś argumenty mnie nie przekonujące.
Tak, więc prosze niech ktoś napisze tutaj czy grozi mi w przyszłości coś, czy powinienem być wzorem do naśladowania w dzisiejszych czasach.
Jeśli jestem w błędzie i w wieku 50 lat będe strasznie żałować tego co dziś robie prosze wyprowadzcie mnie z niego. Jeśli mama się myli to napiszcie dlaczego. Prosze o dojżałe wypowiedzi, bo raczej jak ktoś napiszie który przez 'u' to jej nie przekona. :)
Tłumaczyłem jej że przyrost mięsni jest naturalny i dobre odżywanie się z tył wiąże, ona mowi że biegacze tez są aktywni fizycznie a potem kiedy skończą kariere ubolewają nad stawami. Mowi jeszcze że jak potem wyglądają tacy kulturysci w wieku 40 lat.
Osobiście uważam to za absurd, ale cóż moge skoro moje słowa do niej nie trafiają może trafią Wasze. Pokazałem jej przed chwilką ten temat https://www.sfd.pl/temat273564/
moc moc moc