Przemysław Garczarczyk: - 3 marca 2007 roku wracasz na ring?
Andrzej Gołota: Nie wiem (śmiech). Muszę jeszcze odbyć poważną rozmowę z Kingiem.
- Przez ostatni rok odpowiadałeś na pytania związane z powrotem zdecydowanym "nie".
Bo wtedy nie nadawałem się na ring, tylko na wózek inwalidzki. Rozwalony najpierw lewy bark, później prawy, później jeszcze pęknięta kostka lewej dłoni. Trudno było się normalnie poruszać, nie mówiąc o boksowaniu. Co prawda nigdy nie jest tak, że wychodzi się do walki w 100 procentach zdrowym, bo za ciężko trenujemy żeby zawsze coś nie bolało, ale bez przesady. Teraz wszystko jest OK.
- Patrząc na twoją sylwetkę i umięśnienie wyglądasz tak, jakbyś mógł już jutro wyjść - na ring.
Bo prawie nie wychodzę z siłowni. Od kilku miesięcy "robię" masę mięśniową, zrzucam kilogramy. Zrobiłem sobie tydzień przerwy jeżdżąc na nartach w Szwajcarii, ale dzień po powrocie znowu się katowałem. Przygotowuję się do walki z paparazzi ze szmatławców, którzy zabawiają się w robieniem mi i mojej rodzinie przez płot kościoła różnych zdjęć. Dowiedziałem się przy okazji, że mieszkam w polonijnym "kurniku". A, że ostatnio mój "kurnik" wyceniono na pół miliona dolarów, więc Polonia w Chicago ma się jak widać całkiem dobrze.
Bokser.org
"I try to catch him right on the tip of the nose, because I try to push the bone into the brain." (M.Tyson)