Mniej więcej 2 miesiące temu postanowiłam zabrać się za siebie i zejść na sezon plażowy z BF z ok. 20 - 22% (w zależności od kalkulatora) do ok 18%. Ułożyłam dietę redukcyjną opartą o 10 Przykazań Żywieniowych (deficyt ok 300kcal, białka 2.2g/kg, tłuszcze 1.1g/kg, węgle z warzyw i carbo po siłowych). Zabrałam się także porządnie za treningi: FBW z wolnymi ciężarami 3x/tydz + hiit/aeroby.
Trzymałam się diety bez większych problemów aż do czasu... Ponad tydzień temu pojawił się trwający do dziś ogromny, chorobliwy wręcz i nie do opanowania apetyt na węgle połączony z dziwną drażliwością... Chyba nie muszę mówić jak zły ma to wpływ na psychikę, motywację, samopoczucie no i efekty (waga poszła w górę, obwody stoją w miejscu).
I tu chciałabym prosić Was o pomoc. Zastanawiam się, czy mój problem może być związany z dietą, czy może to jakiś generalny problem z motywacją. Nie znam jeszcze swojego organizmu na tyle żeby stwierdzić, czy dieta może mieć aż tak duży wpływ na samopoczucie... I teraz nie wiem jak byłoby najrozsądniej kontynuować tą redukcję tak żeby ta dieta miała ręce i nogi i była skuteczna a z drugiej strony żeby nie narażać się na takie chorobliwe ataki:
- czy zostać na 10PŻ i zwiększyć ilość węgli w diecie (dodać płatki owsiane, owoce do śniadania i potreningowo) - tylko kosztem czego tak żeby nie zmieniać kaloryczności?
- czy zostać na 10PŻ, wziąć się w garść, węgle tylko z warzyw i carbo i uznać, że problem apetytu na węgle to problem w głowie nie diecie
- czy zastanowić się nad zmianę diety na taką z wyższą zawartością węgli np zbilansowaną. Wiem, że nie każdy dobrze znosi obcięcie ww.
Będę bardzo wdzięczna za wszelkie rady i sugestie - z góry Wam dziękuję!