Dnia 1 grudnia 2008 roku na treningu w reczna tak niefortunie upadlem po rzucie, ze kolano wygielo sie do srodka. Bol byl chwilowy i niezbyt duzy, po chwile moglem nawet biegac lecz tylko na wprost inne zabiegi typu skrety konczylo sie bolem w kolanie. Trener nakazal mi robic zimne oklady na zmiane z altacetem. Pojechalem do domu i zastosowalem sie do wskazowek trenera. Na drugi dzien rano wszystko w kolanie sie ostalo i nie bylo mowy o normalnym chodzeniu a co dopiero bieganiu. Pojechalem do chiruga popatrzyl i powiedzial ze mam malenkiego krwiaka i nic wiecej. Mowil ze organizm sam sobie z nim poradzi i mam do niego wiecej nie przychodzic. Po 2 tygodniach kolano nadal mialem lekko spuchniete i zginalem tylko do 90 stopni. Udalem sie wiec do ortopedy, ktory sciagnal mi wode ok 50 ml, i powiedzial ze mam lekka niestabilnosc, dal zwolnienie na 2 msc i odeslal mnie z kwitkiem. Na poczatku lutego podczas zwykles rekreacyjnej gry w siatke(wiem, ze nie powinienem) skoczylem i stalo sie to samo, kolano mi sie zablokowalo. Po chwili jednak wskoczylo na miejsce. Wiedzialem juz, ze to nie zart z tym kolanem. Na drugi dzien pojechalem na USG stawu kolanowego i do powaznego ortopedy. Na USG wyszlo mi, ze mam uszkodzone więzadło poboczne i pęknięta torebke stawowa. Ortopeda wypisal mi skierowanie na artroskopie aby sprawdzic wiezadla krzyzowe ( z USG wynika ze sa cale). Teraz oczekuje na artro okolo miesiaca.
Teraz mam pytanie czy po artro, prawdopodobnym gipsie/szynie na nodze i rehabilitacji staw powroci do swojej przedkontuzjowej sprawnosci?
Memento mori..