Tomasz Adamek: Lubiłem sporty walki. Uważam, że dostałem od Boga talent i cieszę się, że w porę go odkryłem, choć na początku kariery sportowej sądziłem, że będę piłkarzem. Jako młody chłopiec grałem w piłkę nożną w Gilowicach. Wiązałem z tym nadzieje, myślałem, że dostanę się do lepszej drużyny i zagram w jakimś znanym klubie, ale moje przeznaczenie było inne. Dzięki kolegom, w wieku 12 lat trafiłem do drużyny pięściarskiej.
RMF FM: Twoja mama nie protestowała?
T.A.: Mama mówiła - rób co chcesz. Sama wychowywała przecież 5 dzieci. Ale wiedziała, że to jest sport, a więc dyscyplina, rygor nawet gorszy niż w wojsku. Do dziś zresztą jestem bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem. Ciężko trenuję, a każda moja walka świadczy o tym, że nie marnuję czasu.
RMF FM: Wcześnie straciłeś ojca, zginął w wypadku, musiało być wam bardzo trudno.
T.A.: W większości wiejskich rodzin się nie przelewa. Mama była sama. Ojciec wybudował co prawda szklarnie, ale dwa lata potem zginął. Mieliśmy sporo długów. Jednak z pomocą Bożą - nigdy nie ukrywam tego, że jestem katolikiem - jakoś udało nam się przetrwać i wyjść na ludzi.
RMF FM: Jakie były te twoje Gilowice?
T.A: Gilowice to wioska koło Żywca, 5 tysięcy mieszkańców. Do szkoły miałem dosłownie 300 metrów. W pobliskim kościele służyłem do mszy, byłem ministrantem. Cały czas myślami jestem w Gilowicach. Gdy wracam do Polski miło mi się patrzy na góry, po których biegałem od 12-tego roku życia. Znam tam każdy wierzchołek. Z drugiej strony - co ja bym tam dzisiaj robił? Fajnie przyjechać, odpocząć przez parę dni, ale potem trzeba się brać za robotę. Praca jest w mieście. A w mojej dyscyplinie sportu praca jest w Stanach Zjednoczonych. Tu jest rynek. W sierpniu miną trzy lata jak mieszkam w Ameryce.
RMF FM: Masz przyjaciół w Stanach Zjednoczonych czy są to ludzie, z którymi współpracujesz?
T.A: Mieszkam tutaj niedługo, bo niespełna 3 lata. Mam kilku kolegów, ale nie jestem z nimi tak zżyty jak z przyjaciółmi z Gilowic. Mam Ziggiego i jego rodzin (Ziggi Rozalski - manager T.A. - red.). Ziggi jest dla mnie jak ojciec i przyjaciel w jednym. Bardzo mi pomaga. Ale ja się czuję w Stanach jak w domu Jest tu mnóstwo Polaków. Mimo wszystko jestem tu jednak bardziej anonimowy, chociaż w hotelu, gdzie rozmawiamy teraz już mnie rozpoznają. Mówią: "Hallo Thomas!" . Zadomowiłem się tutaj i moja rodzina też.
RMF FM: Czy to prawda że jesteś pantoflarzem?
T.A: Nie jestem pantoflarzem. Moja żona ma swoje prawa a ja mam swoje. Szanujemy się i dopełniamy od 15 lat. Dorota zajmuje się dziećmi, ich wykształceniem, ja poświęcam temu znacznie mniej czasu. I nie ingerujemy nawzajem w swoje sprawy. Nie wyobrażam sobie, że żona miałaby mi mówić, jak mam prowadzić swoją karierę. Natomiast pilnujemy się nawzajem. Wiadomo, że po walce, czy treningu nie mogę wyjść na kolację i wrócić rano. Żona ma góralską, twardą rękę - byłaby wojna.
RMF FM: Podobno często pomagasz w kuchni i jesteś mistrzem w przygotowywaniu amerykańskich steków?
T.A: Kuchnia nie jest mi obca. Ostatnio przez 7 tygodni zajmowałem się gotowaniem. Kucharzyliśmy razem z Rogerem (Bloodworthem - trenerem T.A - red.) a Dorotka tylko robiła zakupy. Jeżeli chodzi o steki to chyba rzeczywiście jestem mistrzem. Całą resztę natomiast zostawiam Dorocie, sałatki, inne polskie potrawy. Ona to robi znakomicie. Ale jak trzeba to posprzątam w domu. Nie lubię bałaganu. Byłem wychowywany z czterema siostrami - to one nauczyły mnie porządku. Teraz ja kontroluję moje córki czy utrzymują porządek. Otwieram szafę i patrzę, czy mają poukładane rzeczy, jak nie to wyrzucam. Uczę je tego, czego uczyła mnie moja mama i siostry. Jestem bardzo twardym ojcem. Moje córki powiedzą to samo - tata jest surowy.
RMF FM: Ale jesteś też romantycznym mężem. Na Walentynki kupiłeś żonie prezent, który waży kilka karatów.
T.A: Musiałem. Odkładałem to od kilku lat aż wreszcie żona mnie zmusiła. Sama wybrała prezent, a ja tylko wyciągnąłem kartę i zapłaciłem. Nie jestem przecież fachowcem od pierścionków, nawet nie wiem ile ma karatów, ale ładnie się świeci i żonie się podoba. Dla mnie to jest najważniejsze.
RMF FM : Czy podczas walki boisz się o swoje zdrowie?
T.A: Kiedy wchodzę na ring jestem skupiony, przygotowany, w głowie mam wszystko poukładane. Myślę tylko o tym, że przeciwnik chce mnie pokonać. Jednak świadomość, że coś może mi się stać, powoduje, że córkom nie pozwalam oglądać moich walk na żywo. Zgadzam się tylko na to, żeby obserwowały je w telewizji. Na wypadek gdyby coś mi się stało, mam nadzieję, że odczują to mniej dramatycznie. Dzisiaj rano moja młodsza córka powiedziała: "Tata, Roksana(starsza córka Tomasza Adamka - red.) strasznie się denerwowała jak się przewróciłeś, bo myślała, że to po ciosie. Cała się trzęsła". Ja odpowiedziałem: "Dlatego właśnie nie zabiorę was na mecz, bo mam ciężką pracę i jak by nie daj Boże coś się stało w ringu, to by wam serduszka pękły".
RMF FM : Martwisz się o swój wygląd? Być może przeszedłeś już jakąś operację plastyczną?
T.A: Nie znam mężczyzn, którzy przechodzą takie operację. Słyszałem o kobietach, które wstrzykują sobie botoks, ale o mężczyznach nie. Mnie to nie jest potrzebne. Moja starsza córka ma lat 14, młodsza będzie miała 11, więc w niedalekiej przyszłości zostanę dziadkiem. Moja żona Dorota, mówi, że jak się rozbiorę to wyglądam jak 25-latek. To chyba dobrze.
RMF FM: Przed tobą walka z Witalijem Kliczką 10 września, jak oceniasz swoje siły?
T.A.: Gdy przyjdzie 10 września, będę gotowy do tej walki. Teraz czeka mnie 12 tygodni ciężkich przygotowań. Ja nie mam nic do stracenia. Chcę komuś zabrać pas. Chcę pokonać Witalija na naszej polskiej ziemi. To nie będzie łatwe, ale wiara góry przenosi i z taką wiarą stanę na ringu.
www.rmf.fm
SFD Fight Club & Uderzane
WISŁA KRAKÓW