Ale przejdźmy do rzeczy i konkretów.
W styczniu roku zeszłego przerwałem treningi (z zalecenia lekarza) ze względu na kiepski stan zdrowie. Głównie ciśnienie.
W międzyczasie przytyłem do 111 kg i osiągnąłem rekordowe 115 cm w pasie. W grudniu powiedziałem dość i porobiłem badania. Wyszło wszystko w sumie źle + do tego lekka niedoczynność tarczycy.
Z dniem 1 stycznia podjąłem ostateczną próbę redukcji. Tym razem głównie z powodów zdrowotnych. Po konsultacji z endokrynologiem była to dieta extremalne low carb. A właśnie czemu low carb?
Bo przy okazji zrobiłem badania i wyszło, że nie toleruję następujących źródeł węgli:
- zboża w zasadzie wszystkie, pszenica durum w stopniu mniejszym. Owsiane, czysta pszenica i inne w ogóle,
- soja i jej pochodne,
- większość strączkowych oprócz ciecierzycy, fasoli w średnim stopniu i soczewicy
- ryż biały
To tak w skrócie najpopularniejsze potrawy.
Na domiar złego dochodzą również różne warzywa, ale to jest mniejszy problem bo ich akurat nie bardzo lubię.
Jak widać więc wielkiego wyboru co do źródeł węgli nie mam.
Ale wróćmy do tematu. Od tego 1 stycznia do świąt zgubiłem prawie równe 22 kg i 20 cm w pasie.
Ale. Jestem już zmęczony ketozą.
Wróciłem na siłownię i średnio mam moc na jakiekolwiek treningi.
Dlatego pomyślałem o low carb. Low carb z węglowodanami tylko po treningu i ewentualnie rano. Co o tym myślicie? O może jakiś inny pomysł?
W sumie wlazłem na UD 2.0 ale stwierdziłem (po dyskusjach też) że przy takim BF to bez sensu. Ale i zwykła dieta redukcyjna raczej się nie sprawdzi. Bo jechać ciągle na ziemniakach 5 x dziennie też się w końcu znudzi:D