SFD.pl - Sportowe Forum Dyskusyjne

Monopol – szczepionka na chorobę boksu zawodowego?

temat działu:

Sztuki Walki

słowa kluczowe: , , , ,

Ilość wyświetleń tematu: 1108

Nowy temat Wyślij odpowiedź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 2 Napisanych postów 793 Wiek 38 lat Na forum 21 lat Przeczytanych tematów 23741
Król sportów walki jakim często określany jest zawodowy boks, od wielu lat cierpi na nieuleczalną chorobę. Trawiąca ten szlachetny sport gangrena doprowadziła do niemal całkowitej degradacji wartości tytułu mistrzowskiego i rozwarstwienia całej dyscypliny. Jest to jedna z przyczyn osłabienia pozycji boksu i spadku jego popularności (choć nie jedyna). Patrząc na szybki rozwój MMA i obrany przez tą młodą dyscyplinę odmienny kierunek rozwoju, wypada postawić pytanie, czy „wolny rynek” na arenie sportów walki w rzeczywistości jest tak zbawienny? A jeśli jest, to dla kogo (a dla kogo już nie)?

Oczywiście pojęcia takie jak „monopol”, oraz „wolny rynek” należy brać w tym konkretnym kontekście w cudzysłów, wszak o żadnym monopolu w świecie zawodowych sportów walki (w tym MMA) mowy być nie może – rynek jest na tyle chłonny, że pojęcie jednej „globalnej organizacji” jest w tym momencie niczym więcej jak czystą abstrakcją. Używam ich jednak celowo – różnica pomiędzy strukturami bokserskimi a tymi obecnymi w mieszanych sztukach walki jest diametralnie różna i widoczna już na pierwszy rzut oka.
Wszechmocny promotor

Zasadniczą różnicą w funkcjonowaniu zawodowego boksu i MMA jest rola federacji/organizacji. W mieszanych sztukach walki organizacja (UFC, Bellator, Strikeforce) w prostej linii jest pracodawcą zawodnika. To fighter (za pośrednictwem managera) negocjuje z organizacją finanse, ilość walk na jaką podpisuje kontrakt, oraz wszelkie inne bardziej lub mniej istotne kwestie. Po walce dostaje pieniądze a w jego interesie jest zatrudnienie managera, otaczającego sztabu, czy opłacanie campu. Można więc powiedzieć, że jest to praca na zlecenie (gdzie zleceniem jest walka a zleceniodawcą organizacja) a pieniądze wypłacane są za jego realizacje.

W boksie zawodowym sytuacja jest bardziej złożona. Kwestią organizacji poszczególnego eventu nie zajmuje się konkretna federacja a poszczególni promotorzy. To oni uzgadniają między sobą procentowy podział wynagrodzenia, to jaką część puli zarobków otrzyma każdy z bokserów, to oni uzgadniają wiele szczegółów pojedynku jak choćby wielkość ringu, czy grubość rękawic. Organizacja (jak WBO, WBC, IBA, IBF) pobiera jedynie określoną sumę (bądź odpowiednią prowizje) za umożliwienie walki o tytuł mistrzowski. Tak więc federacja w tym wypadku nie jest bezpośrednim pracodawcą fightera a jedynie czynnikiem dopełniającym wartości i rangi wydarzenia sportowego. Bezpośrednim pracodawcą zawodnika jest natomiast promotor. Promotor będący często również managerem. Fighter podpisując z nim kontrakt (zazwyczaj na określony czas, rzadziej na określoną ilość walk) powierza mu swoją karierę. Jego rolą jest organizowanie walk zawodnikom, ale także zapewnienie im odpowiedniego sztabu szkoleniowego, noclegu, oraz dbanie o odpowiedni wizerunek medialny zawodnika. W skrócie można powiedzieć, że promotor bokserski bierze na siebie zadania jakie w MMA wypełnia i organizacja, i manager, i fighter po części.
W idealnym świecie

W idealnym świecie taka sytuacja zdaje się być perfekcyjną, bądź bliską perfekcji. Kilku „dużych” promotorów, mających pod sobą wielu światowej klasy zawodników może organizować wspólne eventy i konfrontować ze sobą najlepszych zawodników w starciach o najbardziej prestiżowe tytuły. W tym idealnym świecie pojedynki mistrzowskie przyciągnęłyby bowiem ogromne zainteresowanie i każdy z trybików owej maszyny – od zawodników przez promotorów aż do stacji telewizyjnych – mógłby liczyć na ogromne zyski. Zapewne tak kolorowo sytuacja wygląda z boku. Niestety w prawdziwym świecie różowe barwy występują niezwykle rzadko a świat w którym żyjemy światem idealnym nie jest. Tu priorytetem nie są szlachetne idee sportu a pieniądze i zimna kalkulacja. Jednym słowem – priorytetem są interesy. I nie mówię tu jedynie o boksie – tak skonstruowany jest cały sport… cały świat. Jeśli coś przynosi mniejsze zyski niż odpowiednia alternatywa, zwyczajnie odsuwane jest w cień. To właśnie interesy systematycznie zabijające dzisiejszy boks i są głównym powodem nieodbycia się wielu pojedynków na najwyższym szczeblu (w tym Pacquiao vs. Mayweather Jr.).

Promotorom – i zawodnikom – nie opłacają się takie zestawienia. Postaram się to najprościej jak umiem zobrazować. Wyobraźmy sobie, że przez kilka lat konkretny promotor prowadził swojego zawodnika na przysłowiowy szczyt. Kariera od pucybuta do milionera – mistrza WBC. Obecnie każda walka tego wyimaginowanego fightera przynosi kilka miliardów dolarów zysku, sam zawodnik zarabia kilkadziesiąt milionów dolarów za walkę. Subskrypcje PPV sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Po drugiej stronie kontynentu północnoamerykańskiego inny promotor w podobnym stylu poprowadził innego młodego zdolnego (w tej samej kategorii wagowej) do tytułu mistrza IBF. I tu podobnie zyski z każdej walki są ogromne.
W teorii skonfrontowanie tych dwóch równorzędnych mistrzów o zunifikowany pas powinno przynieść niebotyczne wpływy… pytanie tylko dla kogo? Dla stacji telewizyjnych? Na pewno. Czy jednak również dla zawodników, promotorów? Tu odpowiedź nie może być twierdząca, a przynajmniej nie tak jednoznacznie. Tak PPV jak i bilety sprzedadzą się w mgnieniu oka (pomimo – zapewne – wyższej ceny), jednak zysk z bramki i subskrypcji nie będzie ostatecznie dużo większy – a na pewno nie tak duży by pokryć „różnicę” o której napisze za moment.

Załóżmy, że w każdej walce mistrza WBC do podziału pomiędzy walczących fighterów (promotorów także) jest określona suma. Powiedzmy 60 mln dolarów. Kiedy ten bokser walczy z jakimś średnio rozpoznawalnym zawodnikiem (a tak obecnie dzieje się boksie, a PPV największych gwiazd i tak sprzedaje się bardzo dobrze) ta suma dzielona jest proporcjonalnie do popularności obu fighterów. Tak więc mega gwiazda jest nasz hipotetyczny posiadacz pasa WBC dostanie 85% tej sumy, natomiast jego rywal otrzyma 15%. Przyjmijmy, że sytuacja w przypadku mistrza IBF jest podobna. Na każdej walce podobnie jak jego „odwieczny rywal” zarabia blisko 50 milionów dolarów.

Dochodząc do sedna spróbujmy zrozumieć dlaczego takie starcie stulecia nie jest opłacalne dla promotorów i zawodników. Powiedzmy, że do podziału pomiędzy fighterów w tej mega walce będzie większa suma – 70 mln $. Różnica finansowa polega na tym, że w przypadku, gdy w ringu spotkać mają się gwiazdy o podobnej popularności podział zysków nie będzie wynosił 85-15 a 50-50. To ucina zarobki każdego z zawodników w stosunku do walk z „kelnerami” o 15 milionów dolarów - to jest kością niezgody! Ktoś powie, że w tak dużej skali wynagrodzeń to niewiele. Być może. Jednak faktem jest, że to podział wpływów jest zasadniczym powodem fiaska znacznej części rozmów pomiędzy promotorami. Drugim powodem jest wizja przegranej. Zawodnik, który opuści ring na tarczy straci nieco popularności a część jego marketingowego rozpędu przejmie konkurent. Nikt nie chce osłabiać własnego potencjału, tym bardziej kosztem wzmocnienia konkurencji.
Monopol – lek czy trucizna?

W MMA nie ma promotorów, a przynajmniej nie w rozumieniu bokserskim. Są pracodawcy (federacje), zawodnicy i managerowie. Obecna sytuacja z jedną silną organizacją (UFC) i szeregiem mniejszych – nie mogących konkurować z kolosem – federacji ma swoje plusy i minusy. Największym plusem jest czysto sportowa możliwość konfrontacji najlepszych fighterów świata. W sytuacji kiedy 99% czołówki znajduje się w UFC nie ma żadnych konfliktów w kwestii zestawiania pojedynków. Każdy z zawodników jest pracownikiem Zuffa’y, tym samym organizacja nie traci nic na zestawieniu numeru jeden z numerem dwa. W sytuacji, gdy jeden z zawodników przegra organizacja i tak wychodzi zwycięsko – triumfator pojedynku zyskuje na popularności i w kolejnej walce z topowym oponentem sprzeda większa ilość PPV (oczywiście to myślenie bardzo uproszczone).

Na tej sytuacji korzysta zatem samo UFC – co jest rzeczą oczywistą – jednak równie wielce z tego powodu powinni być zadowoleni fani. Przecież konfrontacja najlepszych zawodników jest tym, co każdy kibic pragnie oglądać. Nie tak zresztą dawno, kiedy w Azji prym wiodło PRIDE FC na forach poświęconych MMA mogliśmy brać udział w setkach dyskusji dotyczących wyższości jednego zawodnika nad drugim – dyskusji czysto hipotetycznych, ponieważ zdecydowana większość z tych zestawień nigdy nie doszła do skutku.

Z drugiej strony obecna sytuacja nie jest zbyt komfortowa dla samych zawodników. W tym momencie jeśli fighter chce dostać się do UFC a nie jest rozpoznawalny w Stanach nie może liczyć na wielkie pieniądze. W przypadku gdyby istniały dwie równorzędne organizacje występowała by walka o każdego interesującego zawodnika i tu manager takowego miałby spore pole manewru w negocjowaniu kontraktu (tak sytuacja do niedawna wyglądała w naszym kraju – choć dalsze funkcjonowanie MMA Attack pozostaje wielką niewiadomą). Dziś fighterzy chcący zarobić duże pieniądze w MMA są zmuszeni do ryzykowania pierwszych startów w UFC za sumy dalekie od miana zawrotnych, licząc na to, że po kilku dobrych występach kolejny kontrakt będzie znacząco wyższy. Oczywiście i od tej reguły zdarzają się wyjątki – jak choćby niedawny przykład Mameda Chalidowa, czy Bibiano Fernandesa, którzy odrzucili propozycje UFC (z Mamedem sprawa jest ciągle w toku) na rzecz mniejszego promotora, który z określonych powodów był nimi bardziej zainteresowany niż największa organizacja świata, przez co zdecydował się zapłacić więcej.
Niemniej jednak takie sytuacje obrazują, że pojecie całkowitego monopolu w MMA to – jak pisałem w pierwszym akapicie – abstrakcja.
Idealny świat raz jeszcze

Wracając do pojęcia idealnego świata – cokolwiek miałoby ono oznaczać – zdaje się, że sytuacja z dwoma, może nawet trzema równorzędnymi organizacjami wymieniającymi się między sobą zawodnikami byłaby najbliższa ideałowi. Fani mogliby oglądać wymarzone pojedynki, zawodnicy negocjować lepsze kontrakty, telewizje i organizatorzy zarabiać na popularności eventów. Szansa przemiany w ten „idealny świat MMA” nastąpiła w sierpniu 2003 roku, kiedy to Dana White wysłał do PRIDE FC swojego najlepszego zawodnika – Chucka Liddella – by ten wystąpił w turnieju wagi średniej. Niestety wraz z pierwszą porażką (z rąk Quintona Jacksona) nastąpił szybki bilans zysków i strat a taki skok na japońska publikę nigdy więcej nie miał już miejsca. Po raz kolejny okazało się, że nasz świat daleki jest od tego jakim chcielibyśmy go widzieć, a interesy zazwyczaj przesłaniają czysto sportowe ambicje.

Czy zatem obecna sytuacja jest idealna? Zdecydowanie nie! Jednak żadna sytuacja idealna nie będzie, nie w tak złożonym mechanizmie. Nie będzie z prostej przyczyny – równolegle współpracuje zbyt wiele podmiotów o rozbieżnych potrzebach, by można było znaleźć jedno rozwiązanie zaspokajające wymogi każdego z nich. Nie trzeba zatem pytać, czy obecne rozwiązanie jest idealne, a czy jest lepsze od pozostałych.

Moim zdaniem dzisiejszy układ sił w MMA jest optymalny.
Nie jest tak, że UFC ma całkowity monopol. Przykłady z ostatnich dni pokazują, że można odrzucić ofertę giganta i otrzymać lepszy kontrakt od konkurencji. Tak więc (oczywiście to przypadki wciąż incydentalne) zawodnicy mają wybór pomiędzy szybkimi pieniędzmi a perspektywą rozwoju i ambicjami sportowymi. Nie jest też tak, że UFC w przypadku najniższych kontraktów to „zło konieczne”, przez które trzeba przejść by dostać się do basenu z czystszą wodą. UFC to ogromne (w porównaniu z podstawową pensją) bonusy – na które szanse ma każdy zawodnik. UFC to ubezpieczenia dla fighterów, które są istotne dla każdego zawodnika. Nie jest też tak, iż w tym „monopolu” zawodnicy cierpią bóg wie jakie wyrzeczenia – jasne, oni ze wszystkich trybików tej maszyny są w najgorszej sytuacji. Jednak – zawsze to powtarzam – zawodnik MMA to praca jak każda inna. Obecnie rynek jest na takim a nie innym etapie rozwoju, więc jeśli nie jesteś gotowy na podjęcie ryzyka wybierz inny, bardziej pewny zawód. Wygrywając – powtarzam, wygrywając – w UFC można szybko przeskoczyć kilka progów finansowych i wspiąć się na pułap zarobków nieosiągalny dla większości śmiertelników. Trzeba mieć oczywiście odrobinę szczęścia, dobrego managera i… wygrywać walki. Tylko tyle i aż tyle. W kilku wagach brakuje wartościowych pretendentów i (zwłaszcza w ciężkiej) dostanie walki o pas to często kwestia 4-5 dobrych występów. To akurat ten mniej więcej pokrywa się z czasem renegocjacji kontraktu, tak więc ten drugi podpisany „cyrograf” może być już w pełni satysfakcjonujący. Wszak UFC nie funkcjonuje w próżni, zawodnicy wygrywają, przegrywają… inni odchodzą na emeryturę. Nowy narybek i kandydaci na przyszłe gwiazdy PPV jest Zuffie niezmiernie potrzebny i jeśli tylko dostrzegą w kimś potencjał poprowadzą go za rękę pilnując, by przypadkiem nie potknął się o ostre kamienie.

W obecnym układzie rynku bezwzględnie najbardziej zyskują kibice. Pod szyldem UFC możemy oglądać starcia czołówki światowego MMA, pod jednym dachem, jednymi przepisami. Mniejsze organizacje – które również coraz pewniej znajdują swoje nisze – zdają się być inkubatorem dla perspektywicznych fighterów, by po osiągnięciu „odpowiednich rozmiarów” wypłynąć na szerokie wody UFC. To sytuacja niezwykle komfortowa również dla Zuffy, która będąc światowym potentatem, może prowadzić swoją organizację bez obawy o utratę obranego wcześniej kursu.

Ciężko w tak młodej dyscyplinie sportu przewidzieć co wydarzy się dalej niż kilkanaście miesięcy w przód. Można jednak zaryzykować tezę, że obecna struktura rynku mieszanych sztuk walki przynajmniej w teorii pozwoli uniknąć sytuacji w jakiej na początku 21. wieku znalazł się zawodowy boks. Miejmy zatem nadzieję, że możnowładcy świata MMA oszczędzą nam tego losu i że za kilkanaście lat mieszane sztuki walki nie staną się klonem boksu, w którym interesy poszczególnych grup wypaczają pojecie sportu a unikanie konfrontacji pomiędzy najlepszymi jest patologią odstraszającą coraz większe rzesze kibiców.

http://***************/ufc/monopol-szczepionka-na-chorobe-boksu-zawodowego/ 
Ekspert SFD
Pochwały Postów 686 Wiek 32 Na forum 11 Płeć Mężczyzna Przeczytanych tematów 13120

PRZYSPIESZ SPALANIE TŁUSZCZU!

Nowa ulepszona formuła, zawierająca szereg specjalnie dobranych ekstraktów roślinnych, magnez oraz chrom oraz opatentowany związek CAPSIMAX®.

Sprawdź
...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
Początkujący
Szacuny 19 Napisanych postów 4645 Na forum 15 lat Przeczytanych tematów 16509
Ciekawy artykuł. Ciekawy punkt widzenia. Doczytam jak wrócę.

Dopóki walczysz Jesteś zwycięzcą...

...
Napisał(a)
Zgłoś naruszenie
KondiCapo FIGHT24.PL
Początkujący
Szacuny 13 Napisanych postów 8247 Wiek 30 lat Na forum 13 lat Przeczytanych tematów 78867
W MMA przynajmniej nie ma sytuacji jak Manny - Floyd. Jeden i drugi ma się za najlepszego, obaj są uważani za takich przez wielu, pełno kłótni, a od kilku lat nie mogą się ustawić na walkę bo ciągle coś nie pasuje. A w MMA jest tak: ci najlepsi są w UFC. A w UFC Dana mówi "faktycznie jesteś tak dobry to walcz z tamtym i pokaż, że jesteś lepszy". Po kilku miesiącach już koniec problemu(poza przypadkami typu Sonnen - Silva, ale ten będzie rozwiązany za tydzień).

Eu sou movido pela capoeira
Eu sou movido pelo berimbau

Nowy temat Wyślij odpowiedź
Poprzedni temat

Pomożecie ??

Następny temat

Poprawa kondycji - jak biegać ?

WHEY premium