Dzisiaj biegałem sobie wieczorem i przedtem zjadłem taki serek twarogowy i jogurt czyli ogółem same kwaśne rzeczy i za jakąś godzinę poszedłem biegać. Wiem, że powinno się jeść najwyżej dwie godziny przed bieganiem (w moim przypadku nawet trzy żeby nie skończyło się to bólem brzucha). Odkąd pamiętam połączenie coś kwaśnego + bieganie równało się straszną zgagą, dziś też tak było zaraz po zatrzymaniu miałem zgagę, ale parę minut później miałem coś co jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Straszne pieczenie w dołku, zgaga objawia się delikatnym pieczeniem w dołku i mocniejszym w przełyku, ale tym razem czułem się jakby cały kwas z żołądka wylał mi się w okolicy dołka. Ból był tak niesamowity, że aż mnie przytykało, to zwijałem się w kłębek to prostowałem i w każdej nowej pozycji było mi na jakieś 10 sekund lepiej. I ten silny ból nie ustępował przez jakieś 10-15 minut, aż zbierało mnie na wymioty i zastanawiałem się czy nie wsadzić palca do gardła i wyrzygać tego badziewia. Starałem się żeby mi się odbijało i wypluwałem ślinę (która była dosyć kwaśna) i po tych 10-15 minutach przeszło.
Od razu pomyślałem, że to może stan przedzawałowy, bo ból w dołku to jeden z objawów (zresztą zawały są u nas rodzinne), jak później opowiedziałem mamie to też pomyślała o zawale. Jakieś pół godziny po ustaniu bólu i 45 minut po bieganiu zmierzyłem sobie ciśnienie i miałem 127/75 i puls 72 czyli chyba moje normalne (mam 19 lat).
Dodam, że zawsze po bieganiu czułem się jak młody Bóg, z kondycją też nigdy nie miałem problemów, jestem szczupły. Kłopotów sercowych po wysiłku też nie miałem, za to żołądkowe często.
Jak myślicie czy to serce czy po prostu ten posiłek przed bieganiem tak mnie załatwił?