Wreszcie doszedłem do dzisiaj. Waga 107.5. Ale mam to gdzieś. Już tłumaczę.
21 jadę na narty. Muszę się trochę rozruszać, więc 30 minut aerobów w tym tygodniu, od poniedziałku zobaczymy. Jak będzie czas, to dodam czwarty trening i nogi zrobię raz siłowo raz objętościowo. Ale raczej czasu nie będzie. Generalnie postanowiłem nie zwracać uwagi na wagę, bo mnie to tylko stresuje i wprowadza w słaby psychiczny stan. W lustrze się poprawia powoli.
Mam aktualnie pomieszany dzień z nocą, ale potrawa to już niedługo, potem stabilizacja.
TRENING
Planowałem spać od 17 do rana, ale usłyszałem taką wiadomość po jakiś 2 godzinach snu, że się powiedzmy zdenerwowałem i był wybór albo być agresywnym, niemiłym albo zostawić to na siłowni. Zrobiłem więc trening.
1. Podciąganie
12, 12, 12
Oczywiście na sztandze z pomocą nóg.
2. MC
12, 10, 6, 4
2 ostatnie powtórzenia przechwyt. Martwy godnie wszedł.
3. Wiosło
12, 12, 12, 12, 12, 12
Tak, zrobiłem tyle serii. Spokojnie, technicznie. Zaczynam czuć o co tu chodzi, cieszy mnie to.
4. Szrugsy
12, 9, 12
Ból nadgarstka prawego, dziwne.
5. Ściąganie drążka wyciągu górnego do klatki
12, 12, 12
Poczułem ładnie.
Powinny być aeroby, ale idę spać, bo umrę. Spałem 3 godziny, w dzień dwie. Aeroby nadrobię jutro, 2x30 zrobię.
DIETA
Za mało kcal, ale rano nie było jak, po powrocie z uczelni zjadłem sobie pierogi(pierogi dzisiaj, bo mnie naszła zaj**ista ochota), poszedłem spać, wstałem, trening, potem miąsko i pierogi znowu.